Księga Pierwsza
Rozdział Drugi
10 lipca
Drogi Pamiętniku,
czy
jest niemądrym wierzyć w przeznaczenie? Zaufać swojemu instynktowi, kiedy
zdrowy rozsądek podpowiada zupełnie co innego? „Lepiej żebyś nie kierowała się
desperacją" - tak właśnie motywuje mnie mój własny mózg.
Nie umiem się opanować, kieruję się tym, co
czuję w danej chwili. Wielu ludzi uważa to za wadę, ba, nawet ja tak myślę.
Przekonałam się już wiele razy, że to prowadzi tylko do zguby. Tak jak wtedy,
kiedy zakochałam się w narkomanie, kiedy sprzeciwiłam się rodzicom, kiedy
uciekłam z domu. Moje największe hity!
Wracając do wiary w przeznaczenie - to
wrażenie, ścisk w brzuchu kiedy widzisz pewną osobę i wiesz, że spotkasz ją
ponownie. Towarzyszy ci niczym zjawa przez noc podczas głębokiego snu jak i
wtedy, kiedy ścierasz jego resztki z powiek.
Sypialnia Mery była specyficznym miejscem.
Znajdowało się tam mnóstwo bibelotów, które kiedykolwiek miały dla niej
znaczenie. Swoją zdolność do chomikowania tłumaczyła tym, że chce, żeby
wszystko co kiedykolwiek miało dla niej znaczenie znajdowało się właśnie tutaj.
Ściany zostały utrzymane w odcieniu bordo
mimo wszystko w większości były pokryte zdjęciami, biletami z kina oraz
wycinkami z gazet. Kiedy próbowała odkleić chociaż jedne z nich wraz z nimi
odchodziła też farba więc postanawiała nie ruszać ich z miejsca. Hebanowa
podłoga w niektórych miejscach była zarysowana i poplamiona farbą co próbowała
ukryć przykrywając ją puchowym, czarnym dywanem.
W centrum znajdowało się łóżko o rozpiętości
szerokości ramion dziewczyny, stosik poduszek zakrywały dodatkowo maskotki z
dzieciństwa jak i te, które kupowała lub dostawała obecnie, a białą pościel
zakrywała czarna narzuta.
Mery leżąc w owym właśnie miejscu przeturlała
się na plecy przyciskając dziennik do piersi. Wzięła głęboki wdech wieczornego
powietrza, które załaskotało jej płuca. Jej zwyczajem było spanie z uchylonym
oknem. Nabrała takiego zwyczaju już od dziecięcych lat. Lubiła obserwować jak
wiatr bawi się aksamitnymi zasłonami, a jej skóra była pieszczona delikatnymi
podmuchami.
Kiedy była mała często siadały z Alice na
parapecie wpatrując się w bezkresny firmament. Starsza siostra tłumaczyła jej
zawsze, że każdy punkt na niebie to człowiek, który odszedł, ale wciąż nad nami
czuwa. Musimy tylko mocno uwierzyć, a kiedy za kimś tęsknimy ta gwiazda świeci
niezwykle jasno by pokazać nam, że nie jesteśmy sami.
Czarnowłosa bezgranicznie uwierzyła w tą
opowieść i zawsze kiedy czuła się opuszczona wdrapywała się do okna i
przyciskała rączki do szyby. Jej dziecięcy, przyśpieszony oddech zostawiał na
niej obłoczki pary, ale wcale jej to nie przeszkadzało, dla niej istniały tylko
niezliczone konstelacje oraz ludzie, którzy obserwowali ją uważnie zagubieni w
przestrzeni.
-Czy one nie są samotne? - zapytała kiedyś
rudowłosej zmartwiona, na co ona wzruszyła ramionami obejmując ją ramieniem.
-Nie wiem mała – odpowiedziała krótko.
Przypominając sobie tą opowieść podeszła do
okna i oparła ręce o parapet. Odetchnęła z ulgą czując jak zimne powietrze
pieści jej rozpaloną skórę. Przykładając dłoń do szyby wyobraziła sobie jak
wszyscy ci samotni, zagubieni ludzie z galaktyki zakrywają jej odbicie swoją.
W zeszłym tygodniu wiele się wydarzyło.
Niektóre rzeczy chciałabym cofnąć, a niektóre powtarzać w pamięci dopóki nie
zmienią się w bezkształtny zbitek wspomnień. Chyba powszechną zasadą jest to,
że kiedy coś zaczyna się układać inne rzeczy zaczynają walić się jak
niestabilny domek z kart.
Mery opuściła długopis. Zza uchylonych drzwi
zauważyła przemykającą do swojego pokoju burzę rudych włosów.
-Alice... - zaczęła schodząc z parapetu
jednak dziewczyna tylko przyśpieszyła kroku i zatrzasnęła za sobą drzwi tak
mocno, że fotografie na ścianie się zatrzęsły.
Czarnowłosa westchnęła i potarła skronie. Tą
część tygodnia z chęcią by wymazała.
Tydzień
wcześniej
-Wstawaj! - drzwi od sypialni Mery uderzyły z
hukiem o ścianę, a do pomieszczenia niczym huragan wpadła Alice. Prawdopodobnie
znowu przedawkowała cukier, bo czym inaczej tłumaczyć jej energię o tak
barbarzyńskiej porze?
-Daruj
mi, jest noc – jęknęła wciskając twarz w puchową poduszkę po czym ją uniosła
zauważając, że pozostawiła na niej smugi wczorajszego makijażu. Spostrzegła
również, że zasnęła w ubraniu, które miała na imprezie. Wspaniale.
Przeciągnęła się w celu rozprostowania
zdrętwiałych kończyn, a jej dłoń natrafiła na obity skórą dziennik, który
momentalnie wsunęła pod poduszkę.
-Kac?
- spytała rudowłosa unosząc jedną brew zrzucając się na łóżko.
-Nic
nie piłam – usiadła przecierając czoło i kładąc sobie na brzuchu wypchanego
watą kucyka Pony – W przeciwieństwie do ciebie. Dlaczego ty go nie masz?
Alice
nie odpowiedziała i wstała po czym otworzyła na oścież szafę wypełnioną po
brzegi różnorodnymi ubraniami jednakże utrzymanymi w ciemnej tonacji.
-Jedziemy potem na charytatywne mycie
samochodów. Ubierz się – cmoknęła zniesmaczona obserwując jak właśnie wygląda
jej siostra. Rozwichrzone włosy, resztki makijażu i worki pod oczami – I zrób
coś z twarzą, wyglądasz jak bezdomna.
Poranki zawsze były najgorsze dla Mery.
Słońce rażące oczy, sąsiedzi wychodzący na wczesny jogging i ich dzieci bawiące
się hałaśliwie przed domem zakłócając spokój innych. Jeżeli nie zaczynały się
od migreny z bólem pulsującym do całego jej ciała to witał ją głód kofeinowy,
na którego jedynym lekarstwem była jej ukochana podwójna kawa z mlekiem.
Dzisiaj pragnienie gorącego napoju
zwyciężyło, niestety, na przekór wszystkiemu, jej ukochana starsza siostra nie
zrobiła zakupów, chociaż była to jej kolej. Dlatego też była zmuszona udać aż
do Mystic Grill'a w celu zaspokojenia swojego pragnienia, co wcale się jej nie
uśmiechało.
Z niechęcią przemyła twarz, umyła zęby i
rozczesała włosy, wrzucając na siebie byle jakie rzeczy, które później okazały
się dresowymi, krótkimi spodenkami z napisem Nice Ass biegnącym przez pośladki
i podkoszulkiem brudnym od pasty do zębów. Nie przejmowała się zbytnio tym, że
zabiera ukochanego mustanga swojej siostry bez pytania, to ona ściągnęła ją tak
wcześnie z łóżka i w dodatku nie zaopatrzyła w najpotrzebniejsze rzeczy.
Mimo, że wczorajsza impreza wydawała się,
jakby zdarzyła się już wieki temu wciąż nie dawało jej spokoju to całe
spotkanie elity Eleny Gilbert. Nie wiedzieć czemu dziewczyna zaczęła jej
działaś na nerwy. Zanim zginęli jej rodzice bawiła się wszystkimi na około bez
konsekwencji. Była tą dziewczyną. Cheerleaderka z chłopakiem futbolistą. A
teraz? Smutna i cicha wciąż przyciągała wszystkich jak magnes, i gdzie tu
sprawiedliwość?
Chłodne powietrze dostające się przez
uchylone okna rozjaśniło trochę jej umysł jednak wciąż była w dużym stopniu
zaspana. Ile by dała żeby móc teraz popływać w chłodnym jeziorze albo w
basenie.
Droga nie zajęła jej zbyt wiele czasu.
Zaparkowała na wolnym miejscu parkingowym i wysiadła zamykając drzwiczki
kopniakiem, za co pewnie dostałaby burę od rudowłosej jednakże pocieszyła się
myślą „Czego Alice nie widzi to jej nie boli" i udała się do lokalu
osłaniając oczy przed prażącym słońcem. Zalety Mystic Falls, nawet o ósmej
trzydzieści rano mogłeś spodziewać się temperatury trzydziestu stopni
Celsjusza! Już czuła jak jej blade ramiona płaczą z bólu chcąc schować się
przed słońcem.
Tak jak się spodziewała, o tej porze w barze
nikogo nie było, nawet Matty'ego, który zdawał się nie opuszczać tego miejsca.
Znajdowała się tu tylko blond włosa kelnerka, która brała poranną zmianę i zmywała
leniwie blat żując ostentacyjnie gumę.
-Jedna
podwójna kawa z mlekiem na wynos, poproszę – złożyła swoje zamówienie i
położyła zwitek banknotów na ladzie.
Dziewczyna
zmierzyła ją spojrzeniem wyraźnie oceniając jej tymczasowy wygląd i uniosła
brwi. Była wyraźnie niezadowolona, że musi wykonywać jakąkolwiek pracę i
ruszyła przygotować zamówienie, a jej wysoko upięty kitek zakołysał się w
powietrzu. Mery zrozumiała dlaczego brała poranne zmiany.
Kiedy w końcu otrzymała swój napój, który był
tak wielkich rozmiarów, że ledwo mieścił się w jej drobnych dłoniach, udała się
w stronę drzwi wpadając na kogoś w przejściu.
-Cholera
– wycedziła, wściekła na swoją niezdarność. Oblała siebie jak i kogoś
naprzeciwko niej, a jej organizm zajęczał widząc, jak drogocenny płyn się
marnuje – Nie oparzyłam cię? Boże, oczywiście, że cię oparzyłam, to był wrzątek
– odpowiedziała samej sobie i próbowała odkleić materiał koszulki, który
przykleił się do jej skóry.
Uniosła w końcu głowę żeby zobaczyć, że tuż
nad nią znajdują się piękne, niebieskie tęczówki okolone wachlarzem gęstych
rzęs.
-Znowu
się spotykamy? - zaśmiał się - Nice ass - dodał z łobuzerskim uśmiechem
Zamrugała
szybko, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała. Była nieco odurzona i
przytłoczona ciężarem niebieskich oczu, których był właścicielem. Utrudniał jej
racjonalne myślenie.
-
Dziękuję, chyba? – zająknęła się przeczesując czarne, wijące się kosmyki
włosów, które wymknęły się z upiętych w kucyk włosów, a jej policzki
momentalnie pokryły się purpurą – O, masz na myśli moje spodenki –
zreflektowała się wymierzając sobie
mentalnie siarczysty policzek. Nie rób z
siebie idiotki!
W odpowiedzi uniósł kąciki ust w
kokieteryjnym uśmiechu, co było wystarczająco wymowne i spojrzał w dół na
przemoczony, czarny t-shirt, który miał na sobie. Przylegał do jego
wyrzeźbionego torsu, nie pozostawiając zbyt dużego pola dla wyobraźni. Musiała
potrząsnąć głową i włożyć dużo wysiłku, wręcz rozkazując każdej komórce swojego
ciała by oderwać od niego wzrok.
-Nieważne,
nie zwracaj na mnie uwagi – zaśmiała się niezręcznie i potarła kark, spłoszona
jego rozbawionym spojrzeniem – Powinnam iść, miłego dnia – dodała szybko nieco
podniesionym głosem i żeby nie upokarzać się jeszcze bardziej i ruszyła jak
burza w stronę wyjścia, wpadając po drodze na stoliki i krzesła. Podczas tej
wędrówki przez piekło pomyślała, ile wydusiła z siebie nieskładnych słów w tej
niezręcznej wymianie zdań ciągu, kiedy on sam zabrał głos tylko raz.
-Nie mówiłem tylko o twoich
spodenkach – powiedział na odchodne, a po jego głosie poznała, że był
rozbawiony, a cała sytuacja bardzo mu schlebiała. Mery jednak udała, że wcale
tego nie usłyszała, nie zatrzymując się ani na chwilę, nie pozwalając by
jakikolwiek ruch zdradził targające nią w środku emocje.
Pchnęła
drzwi by wydostać się z baru. Na zewnątrz powitało jej duszne, ciężkie, lipcowe
powietrze. Z trudem zdmuchnęła nieposłuszne włosy z czoła i opadła na czarne
siedzenia Mustanga. Wnętrze samochodu było nagrzane paląc jej odsłonięte, blade
nogi, a powietrze w nim ciężkie i nieprzyjemne. Zaklęła pod nosem opierając
głowę o zagłówek i jeszcze raz przeanalizowała to, co właśnie miało miejsce w Mystic Grill’u. Jęknęła z cierpieniem
wyczuwalnym w jej głosie, kiedy zauważyła jak mizernie wyglądała zawartość jej
kubka od kawy. Nie było jednak mowy o wróceniu do środka i zamówienia kolejnej.
Damn you, Salvatore.
-Jak ja dałam ci się na to namówić?
–mamrotała pod nosem niezadowolona Mery jednocześnie usiłując strząsnąć resztki piany z dłoni.
Było wczesne popołudnie, słońce znajdowało się wysoko na niebie, a temperatura
sięgała nie mniej niż trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza. Nawet jeśli miałaby
ochotę na spędzenie dnia w klimatyzowanym pomieszczeniu, spożywając hektolitry
lodów nie mogła. Zamiast tego stała na rozgrzanym do granic możliwości asfalcie,
po łokcie w wodzie brudnej od pyłu samochodowego i osadów z sadzy, z wężem
ogrodowym w drugiej dłoni. Sfrustrowana cisnęła gąbkę daleko przed siebie,
która z nieprzyjemnym mlaśnięciem uderzyła w ziemię.
-Oczywiście, że to przez mój urok
osobisty – zaśmiała się perliście Alice, odrzucając falowane włosy na plecy.
Opierała się właśnie o pojazd jednego z najbogatszych mężczyzn z ich małego
miasteczka jednocześnie ocierając pośladkami o maskę, licząc na większy
napiwek, który mogłaby zatrzymać dla siebie.
Zadaniem wszystkich dziewczyn jak i
chłopaków uczęszczających do ich liceum było mycie samochodów należących do
ludzi, którzy podjechali na szkolny parking w celu podziwiania szczupłych
nastolatek w skąpych strojach kąpielowych, wszystko oczywiście w celach
charytatywnych, jak się usprawiedliwiali. Dla starszej z sióstr brzmiało to,
jak wspaniały sposób na spędzenie upalnego dnia, ponieważ miała okazję się
poopalać jak i jednocześnie wyeksponować dobrze zadbane ciało, łaknąc
komplementów, na które szczerze zasługiwała.
-Nie
marudź tylko zasuwaj z tą gąbką – cmoknęła zawiedziona nastawieniem
czarnowłosej po czym oparła dłoń na biodrze, by wyrazić jej niezadowolenie
również postawą. Miała na sobie czerwone bikini, które dobrze prezentowało się
z jej płomiennymi włosami oraz paznokcie pomalowane na ten sam odcień –
Mogłabyś odsłonić trochę więcej ciała – dodała lustrując wzrokiem Mery, która
wybrała krótkie spodenki z podwyższonym stanem i czarny, mocno zabudowany
stanik kąpielowy.
-Ty za to mogłabyś go trochę zakryć
– dogryzła jej, nie mając jednak na myśli nic złego. Już dawno przyzwyczaiła
się do tego, jak Alice zachowuje się w miejscach publicznych i wiedziała, że
nie może z tym nic zrobić – Dajesz tym obrzydliwie bogatym zboczeńcom pretekst
do zaczepiania cię.
-Przynajmniej
dostanę od nich trochę dodatkowej forsy– zaśmiała nieco pusto. Mery dobrze
wiedziała, że to tylko maska dla innych ludzi, że pod nieustannie imprezującą,
często sięgającej po alkohol dziewczynie kryje się inna, nieśmiała i kochająca,
a wszystko inne to tylko chwiejna niczym domek z kard fasada ochronna, która
powinna obronić ją przed zostaniem zranioną. Kiedyś taka nie była, jednakże
okoliczności zmusiły ją do przystosowania się do społeczeństwa właśnie w ten
sposób.
Wywróciła oczami w odpowiedzi,
twierdząc, że będzie to wystarczająco wymowne i odwróciła się na pięcie tylko
po to, żeby zauważyć wjeżdżający na parking błękitny samochód z odsłoniętym
dachem, było to Chevy Camaro z 1969 roku. Za swoimi plecami usłyszała jęk
Alice, który jak przypuszczała był spowodowany pięknem pojazdu, która miała
obsesję na punkcie starych modeli samochodów. Spojrzała na nią przez ramię
nieco zaciekawiona jej zachowaniem i spostrzegła że jej zazwyczaj opalona skóra
bardzo zbladła, dziewczyna wydawała się niemal chora.
-Alice
wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona nietypowym zachowaniem siostry,
ta jednak tylko machnęła ręką mamrocząc tylko usprawiedliwienie, że to pewnie
tylko upał, których mimo wszystko nie znosi zbyt dobrze. Nie byłą to jednak
wystarczająco dobra wymówka, żeby Mery ją kupiła, rudowłosa musiałaby się nieco
bardziej postarać żeby ją zmylić.
Właściciel pojazdu zatrzymał się tuż
obok sióstr Whitemore, po czym uchylił okno. Mery miała ochotę zakląć na cały
głos, chociaż nie cierpiała, kiedy ktoś używał wulgaryzmów bez wyraźnego
powodu. Czy to możliwe, żeby natknęła się na starszego z braci Salvatore już
trzeci raz w ciągu czterdziestu ośmiu godzin? Może to przeznaczenie, zaśmiała się głośno w myślach.
Na
jego nosie spoczywały czarne okulary przeciwsłoneczne, zauważyła również, że
zmienił koszulkę, którą wcześniej poplamiła kawą. Włosy, które wyraźnie
potrzebowały już podcięcia zostały ułożone przed podmuchy wiatru podczas jazdy.
Wysiadł z auta jakby wystudiowanym, leniwym ruchem, który przyprawił jej
rówieśniczki stojące niedaleko o stan bliski omdlenia. Pochylił głowę w ich
stronę co spowodowało zsunięcie się okularów na czubek nosa, co Mery uznała za
celowe, po czym posłał w ich stronę zniewalający uśmiech i pomachał lekko ręką.
Dziewczyna usunęła się w bok robiąc mu miejsce i wyciągnęła rękę w oczekiwaniu
na zapłatę za jej usługi. Dopiero po chwili zauważyła, że z Camaro wysiadł
również jego młodszy brat, Stefan.
-Witaj
Mery – uśmiechnął się lekko przy czym w jego policzkach ukazały się urocze
dołeczki, a oczy zabłysnęły oraz kiwnął ręką w jej stronę, co odwzajemniła. Nie
mogła się oprzeć jego tajemniczej i jednocześnie całkowicie uroczej postawie.
Wyglądał niemal jak zagubiony labrador, którego zawsze chciała mieć.
-To
będzie dziesięć dolarów – przeniosła wzrok na starszego z braci, mówiąc sucho i
bez emocji by uniknąć powtórki z rozrywki z dzisiejszego ranka. On tylko się
pochylił się ze śmiechem na ustach, zniżając się do jej poziomu i bez odrywania
od niej wzroku położył zwitek banknotów na jej wyciągniętej dłoni.
-Ostatnio
byłaś trochę bardziej wylewna – dodał na odchodne po czym udał się ze swoim
bratem w stronę klimatyzowanego budynku szkoły. Obserwowała jak oddalają się
coraz bardziej czując jak jej żołądek się skręca, a gulka w gardle rośnie.
Nim zorientowała się co się dzieje
do jej ramienia dopadła Alice, obracając ją gwałtownie ku sobie. Jej oczy
zawierały w sobie tą iskrę wściekłości, której tak bardzo bała się Mery, dłoń
zaciskała mocno na jej przed ramieniu powodując u niej gęsią skórkę.
-Dlaczego
z nim rozmawiasz? – zapytała podniesionym głosem, w którym czaiła się tłumiona
wściekłość – Nawet nie próbuj na to odpowiadać! Nie chcę żebyś się do niego
zbliżała, nigdy, rozumiesz? To nie jest typ chłopaka dla ciebie, wpędzi cię
tylko w kłopoty – uniosła rękę, kiedy czarnowłosa próbowała coś powiedzieć –
Nie zbliżaj się do niego nawet o krok, albo przysięgam na wszystko, że dołożę
wszelkich starań, żeby rodzice nałożyli na ciebie wieczny areszt domowy.
-Przestań! – odparowała Mery,
wyrywając dłoń z jej żelaznego uścisku by ją rozmasować, pozostały czerwone
pręgi oraz zadrapania w kształcie sierpów księżycy po palcach i paznokciach jej
siostry – Ostatnio zachowujesz się jak skończona idiotka! Czy to dlatego, że
dowiedziałaś się, że jesteś adoptowana? Bo jeśli tak to zawsze możesz… - nie dane
jej było wypowiedzenie do końca tego zdania, zamiast tego na swojej twarzy
poczuła siarczysty policzek, który wymierzyła jej siostra. Rudowłosa szybko
oddychając gwałtownie się od niej odsunęła, orientując co właśnie zrobiła i
ruszyła szybkim krokiem, który przerodził się w bieg w stronę szkoły - Ze mną
porozmawiać - dokończyła zdanie, wiedząc,
że jego adresat i tak jej nie usłyszy.
Alice przemierzała szkolny korytarz
niczym huragan, szukając jakiegokolwiek pomieszczenia, które nie byłoby
zamknięte. Czuła potrzebę schowania się przed całym światem, ale najbardziej
chciała uciec od samej siebie. Wszystkiego było już za wiele, za dużo emocji
tłumionych w sobie nałożyło się na siebie. Wiedziała, że jeżeli wkrótce nie
wyrzuci tego z siebie to wybuchnie, a jedyne, co po sobie pozostawi to chaos i
spustoszenie. Była niczym uśpiony wulkan, który w każdym momencie mógł się
uaktywnić. Mimo wszystko, im bardziej oddalała się od parkingu, tym większe
wyrzuty sumienia czuła, postanowiła jednak zepchnąć to w zakamarki jej umysłu,
jak prawie każdy niedogodny fragment jej życia.
Szarpnęła za kolejną klamkę, która
ustąpiła pod jej naporem. Z ulgą weszła do środka. Była to sala od matematyki,
która, o ironio, była znienawidzonym przez nią przedmiotem. Miała ochotę głośno
się roześmiać, jednak nie to się teraz dla niej liczyło. Zatrzasnęła za sobą
drzwi z hukiem, przekonana, że w całym budynku nie ma nikogo więcej niż ona
sama, więc nikt i tak jej nie usłyszy.
Opadał na krzesło z głośnym
sapnięciem. Jej oddech był urywany i drżący, dłonie zaciskała na ławce tak
mocno, że całe kostki jej zbielały. Musiała się trzymać tego co mogła, prawda?
Skupiając się na tym by pobierać głębokie wdechy nie zauważyła nawet, kiedy
drzwi się uchyliły dopóki za nią nie pojawił
się podłużny cień. Zdenerwowana, że ktoś ją znalazł w takim stanie, w jakim
była przetarła pośpiesznie twarz, ale nie uniosła nawet głowy, będąc prawie
pewną, że to tylko jej młodsza siostra jak zwykle za nią pobiegła.
-Wynoś
się Mery, nie chcę z tobą teraz rozmawiać – warknęła przez zaciśnięte zęby, co w
początkowym miało zabrzmieć groźnie, ale przypominało bardziej skowyczenie
zranionego szczeniaka.
-Wszystko w porządku? – zamiast cichego
głosu czarnowłosej do jej uszu dotarł męski, pewny siebie, jednakże przeszyty
nutą niepokoju głos. Mimo własnej woli uniosła powoli głowę i zauważyła
pięknego chłopaka, którego już wcześniej, nieraz zauważyła w Grill’u. Właściciel pięknych zielonych
tęczówek i ciepłego uśmiechu. Teraz jednak jego zazwyczaj przyjaźnie
usposobiony wyraz twarzy zastąpiła maska zmartwienia – Co się stało, Alice?
Zna
moje imię – zdążyła tylko pomyśleć zanim kompletnie i nieodwołalnie utonęła
w jego oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz