piątek, 13 listopada 2015

Księga Pierwsza l Rozdział drugi

Księga Pierwsza
Rozdział Drugi


10 lipca
Drogi Pamiętniku,
czy jest niemądrym wierzyć w przeznaczenie? Zaufać swojemu instynktowi, kiedy zdrowy rozsądek podpowiada zupełnie co innego? „Lepiej żebyś nie kierowała się desperacją" - tak właśnie motywuje mnie mój własny mózg.
Nie umiem się opanować, kieruję się tym, co czuję w danej chwili. Wielu ludzi uważa to za wadę, ba, nawet ja tak myślę. Przekonałam się już wiele razy, że to prowadzi tylko do zguby. Tak jak wtedy, kiedy zakochałam się w narkomanie, kiedy sprzeciwiłam się rodzicom, kiedy uciekłam z domu. Moje największe hity!
Wracając do wiary w przeznaczenie - to wrażenie, ścisk w brzuchu kiedy widzisz pewną osobę i wiesz, że spotkasz ją ponownie. Towarzyszy ci niczym zjawa przez noc podczas głębokiego snu jak i wtedy, kiedy ścierasz jego resztki z powiek.



Sypialnia Mery była specyficznym miejscem. Znajdowało się tam mnóstwo bibelotów, które kiedykolwiek miały dla niej znaczenie. Swoją zdolność do chomikowania tłumaczyła tym, że chce, żeby wszystko co kiedykolwiek miało dla niej znaczenie znajdowało się właśnie tutaj.
Ściany zostały utrzymane w odcieniu bordo mimo wszystko w większości były pokryte zdjęciami, biletami z kina oraz wycinkami z gazet. Kiedy próbowała odkleić chociaż jedne z nich wraz z nimi odchodziła też farba więc postanawiała nie ruszać ich z miejsca. Hebanowa podłoga w niektórych miejscach była zarysowana i poplamiona farbą co próbowała ukryć przykrywając ją puchowym, czarnym dywanem.
W centrum znajdowało się łóżko o rozpiętości szerokości ramion dziewczyny, stosik poduszek zakrywały dodatkowo maskotki z dzieciństwa jak i te, które kupowała lub dostawała obecnie, a białą pościel zakrywała czarna narzuta.
Mery leżąc w owym właśnie miejscu przeturlała się na plecy przyciskając dziennik do piersi. Wzięła głęboki wdech wieczornego powietrza, które załaskotało jej płuca. Jej zwyczajem było spanie z uchylonym oknem. Nabrała takiego zwyczaju już od dziecięcych lat. Lubiła obserwować jak wiatr bawi się aksamitnymi zasłonami, a jej skóra była pieszczona delikatnymi podmuchami.
Kiedy była mała często siadały z Alice na parapecie wpatrując się w bezkresny firmament. Starsza siostra tłumaczyła jej zawsze, że każdy punkt na niebie to człowiek, który odszedł, ale wciąż nad nami czuwa. Musimy tylko mocno uwierzyć, a kiedy za kimś tęsknimy ta gwiazda świeci niezwykle jasno by pokazać nam, że nie jesteśmy sami.
Czarnowłosa bezgranicznie uwierzyła w tą opowieść i zawsze kiedy czuła się opuszczona wdrapywała się do okna i przyciskała rączki do szyby. Jej dziecięcy, przyśpieszony oddech zostawiał na niej obłoczki pary, ale wcale jej to nie przeszkadzało, dla niej istniały tylko niezliczone konstelacje oraz ludzie, którzy obserwowali ją uważnie zagubieni w przestrzeni.
-Czy one nie są samotne? - zapytała kiedyś rudowłosej zmartwiona, na co ona wzruszyła ramionami obejmując ją ramieniem.
-Nie wiem mała – odpowiedziała krótko.

Przypominając sobie tą opowieść podeszła do okna i oparła ręce o parapet. Odetchnęła z ulgą czując jak zimne powietrze pieści jej rozpaloną skórę. Przykładając dłoń do szyby wyobraziła sobie jak wszyscy ci samotni, zagubieni ludzie z galaktyki zakrywają jej odbicie swoją.


W zeszłym tygodniu wiele się wydarzyło. Niektóre rzeczy chciałabym cofnąć, a niektóre powtarzać w pamięci dopóki nie zmienią się w bezkształtny zbitek wspomnień. Chyba powszechną zasadą jest to, że kiedy coś zaczyna się układać inne rzeczy zaczynają walić się jak niestabilny domek z kart.
Mery opuściła długopis. Zza uchylonych drzwi zauważyła przemykającą do swojego pokoju burzę rudych włosów.
-Alice... - zaczęła schodząc z parapetu jednak dziewczyna tylko przyśpieszyła kroku i zatrzasnęła za sobą drzwi tak mocno, że fotografie na ścianie się zatrzęsły.
Czarnowłosa westchnęła i potarła skronie. Tą część tygodnia z chęcią by wymazała.

Tydzień wcześniej

-Wstawaj! - drzwi od sypialni Mery uderzyły z hukiem o ścianę, a do pomieszczenia niczym huragan wpadła Alice. Prawdopodobnie znowu przedawkowała cukier, bo czym inaczej tłumaczyć jej energię o tak barbarzyńskiej porze?
-Daruj mi, jest noc – jęknęła wciskając twarz w puchową poduszkę po czym ją uniosła zauważając, że pozostawiła na niej smugi wczorajszego makijażu. Spostrzegła również, że zasnęła w ubraniu, które miała na imprezie. Wspaniale.
Przeciągnęła się w celu rozprostowania zdrętwiałych kończyn, a jej dłoń natrafiła na obity skórą dziennik, który momentalnie wsunęła pod poduszkę.
-Kac? - spytała rudowłosa unosząc jedną brew zrzucając się na łóżko.
-Nic nie piłam – usiadła przecierając czoło i kładąc sobie na brzuchu wypchanego watą kucyka Pony – W przeciwieństwie do ciebie. Dlaczego ty go nie masz?
Alice nie odpowiedziała i wstała po czym otworzyła na oścież szafę wypełnioną po brzegi różnorodnymi ubraniami jednakże utrzymanymi w ciemnej tonacji.
-Jedziemy potem na charytatywne mycie samochodów. Ubierz się – cmoknęła zniesmaczona obserwując jak właśnie wygląda jej siostra. Rozwichrzone włosy, resztki makijażu i worki pod oczami – I zrób coś z twarzą, wyglądasz jak bezdomna.
Poranki zawsze były najgorsze dla Mery. Słońce rażące oczy, sąsiedzi wychodzący na wczesny jogging i ich dzieci bawiące się hałaśliwie przed domem zakłócając spokój innych. Jeżeli nie zaczynały się od migreny z bólem pulsującym do całego jej ciała to witał ją głód kofeinowy, na którego jedynym lekarstwem była jej ukochana podwójna kawa z mlekiem.
Dzisiaj pragnienie gorącego napoju zwyciężyło, niestety, na przekór wszystkiemu, jej ukochana starsza siostra nie zrobiła zakupów, chociaż była to jej kolej. Dlatego też była zmuszona udać aż do Mystic Grill'a w celu zaspokojenia swojego pragnienia, co wcale się jej nie uśmiechało.
Z niechęcią przemyła twarz, umyła zęby i rozczesała włosy, wrzucając na siebie byle jakie rzeczy, które później okazały się dresowymi, krótkimi spodenkami z napisem Nice Ass biegnącym przez pośladki i podkoszulkiem brudnym od pasty do zębów. Nie przejmowała się zbytnio tym, że zabiera ukochanego mustanga swojej siostry bez pytania, to ona ściągnęła ją tak wcześnie z łóżka i w dodatku nie zaopatrzyła w najpotrzebniejsze rzeczy.
Mimo, że wczorajsza impreza wydawała się, jakby zdarzyła się już wieki temu wciąż nie dawało jej spokoju to całe spotkanie elity Eleny Gilbert. Nie wiedzieć czemu dziewczyna zaczęła jej działaś na nerwy. Zanim zginęli jej rodzice bawiła się wszystkimi na około bez konsekwencji. Była tą dziewczyną. Cheerleaderka z chłopakiem futbolistą. A teraz? Smutna i cicha wciąż przyciągała wszystkich jak magnes, i gdzie tu sprawiedliwość?
Chłodne powietrze dostające się przez uchylone okna rozjaśniło trochę jej umysł jednak wciąż była w dużym stopniu zaspana. Ile by dała żeby móc teraz popływać w chłodnym jeziorze albo w basenie.
Droga nie zajęła jej zbyt wiele czasu. Zaparkowała na wolnym miejscu parkingowym i wysiadła zamykając drzwiczki kopniakiem, za co pewnie dostałaby burę od rudowłosej jednakże pocieszyła się myślą „Czego Alice nie widzi to jej nie boli" i udała się do lokalu osłaniając oczy przed prażącym słońcem. Zalety Mystic Falls, nawet o ósmej trzydzieści rano mogłeś spodziewać się temperatury trzydziestu stopni Celsjusza! Już czuła jak jej blade ramiona płaczą z bólu chcąc schować się przed słońcem.
Tak jak się spodziewała, o tej porze w barze nikogo nie było, nawet Matty'ego, który zdawał się nie opuszczać tego miejsca. Znajdowała się tu tylko blond włosa kelnerka, która brała poranną zmianę i zmywała leniwie blat żując ostentacyjnie gumę.
-Jedna podwójna kawa z mlekiem na wynos, poproszę – złożyła swoje zamówienie i położyła zwitek banknotów na ladzie.
Dziewczyna zmierzyła ją spojrzeniem wyraźnie oceniając jej tymczasowy wygląd i uniosła brwi. Była wyraźnie niezadowolona, że musi wykonywać jakąkolwiek pracę i ruszyła przygotować zamówienie, a jej wysoko upięty kitek zakołysał się w powietrzu. Mery zrozumiała dlaczego brała poranne zmiany.
Kiedy w końcu otrzymała swój napój, który był tak wielkich rozmiarów, że ledwo mieścił się w jej drobnych dłoniach, udała się w stronę drzwi wpadając na kogoś w przejściu.
-Cholera – wycedziła, wściekła na swoją niezdarność. Oblała siebie jak i kogoś naprzeciwko niej, a jej organizm zajęczał widząc, jak drogocenny płyn się marnuje – Nie oparzyłam cię? Boże, oczywiście, że cię oparzyłam, to był wrzątek – odpowiedziała samej sobie i próbowała odkleić materiał koszulki, który przykleił się do jej skóry.
Uniosła w końcu głowę żeby zobaczyć, że tuż nad nią znajdują się piękne, niebieskie tęczówki okolone wachlarzem gęstych rzęs.
-Znowu się spotykamy? - zaśmiał się - Nice ass - dodał z łobuzerskim uśmiechem
Zamrugała szybko, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała. Była nieco odurzona i przytłoczona ciężarem niebieskich oczu, których był właścicielem. Utrudniał jej racjonalne myślenie.
- Dziękuję, chyba? – zająknęła się przeczesując czarne, wijące się kosmyki włosów, które wymknęły się z upiętych w kucyk włosów, a jej policzki momentalnie pokryły się purpurą – O, masz na myśli moje spodenki – zreflektowała się  wymierzając sobie mentalnie siarczysty policzek. Nie rób z siebie idiotki!
            W odpowiedzi uniósł kąciki ust w kokieteryjnym uśmiechu, co było wystarczająco wymowne i spojrzał w dół na przemoczony, czarny t-shirt, który miał na sobie. Przylegał do jego wyrzeźbionego torsu, nie pozostawiając zbyt dużego pola dla wyobraźni. Musiała potrząsnąć głową i włożyć dużo wysiłku, wręcz rozkazując każdej komórce swojego ciała by oderwać od niego wzrok.
-Nieważne, nie zwracaj na mnie uwagi – zaśmiała się niezręcznie i potarła kark, spłoszona jego rozbawionym spojrzeniem – Powinnam iść, miłego dnia – dodała szybko nieco podniesionym głosem i żeby nie upokarzać się jeszcze bardziej i ruszyła jak burza w stronę wyjścia, wpadając po drodze na stoliki i krzesła. Podczas tej wędrówki przez piekło pomyślała, ile wydusiła z siebie nieskładnych słów w tej niezręcznej wymianie zdań ciągu, kiedy on sam zabrał głos tylko raz.
            -Nie mówiłem tylko o twoich spodenkach – powiedział na odchodne, a po jego głosie poznała, że był rozbawiony, a cała sytuacja bardzo mu schlebiała. Mery jednak udała, że wcale tego nie usłyszała, nie zatrzymując się ani na chwilę, nie pozwalając by jakikolwiek ruch zdradził targające nią w środku emocje.
Pchnęła drzwi by wydostać się z baru. Na zewnątrz powitało jej duszne, ciężkie, lipcowe powietrze. Z trudem zdmuchnęła nieposłuszne włosy z czoła i opadła na czarne siedzenia Mustanga. Wnętrze samochodu było nagrzane paląc jej odsłonięte, blade nogi, a powietrze w nim ciężkie i nieprzyjemne. Zaklęła pod nosem opierając głowę o zagłówek i jeszcze raz przeanalizowała to, co właśnie miało miejsce w Mystic Grill’u. Jęknęła z cierpieniem wyczuwalnym w jej głosie, kiedy zauważyła jak mizernie wyglądała zawartość jej kubka od kawy. Nie było jednak mowy o wróceniu do środka i zamówienia kolejnej. Damn you, Salvatore.

            -Jak ja dałam ci się na to namówić? –mamrotała pod nosem niezadowolona Mery jednocześnie  usiłując strząsnąć resztki piany z dłoni. Było wczesne popołudnie, słońce znajdowało się wysoko na niebie, a temperatura sięgała nie mniej niż trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza. Nawet jeśli miałaby ochotę na spędzenie dnia w klimatyzowanym pomieszczeniu, spożywając hektolitry lodów nie mogła. Zamiast tego stała na rozgrzanym do granic możliwości asfalcie, po łokcie w wodzie brudnej od pyłu samochodowego i osadów z sadzy, z wężem ogrodowym w drugiej dłoni. Sfrustrowana cisnęła gąbkę daleko przed siebie, która z nieprzyjemnym mlaśnięciem uderzyła w ziemię.
            -Oczywiście, że to przez mój urok osobisty – zaśmiała się perliście Alice, odrzucając falowane włosy na plecy. Opierała się właśnie o pojazd jednego z najbogatszych mężczyzn z ich małego miasteczka jednocześnie ocierając pośladkami o maskę, licząc na większy napiwek, który mogłaby zatrzymać dla siebie.
            Zadaniem wszystkich dziewczyn jak i chłopaków uczęszczających do ich liceum było mycie samochodów należących do ludzi, którzy podjechali na szkolny parking w celu podziwiania szczupłych nastolatek w skąpych strojach kąpielowych, wszystko oczywiście w celach charytatywnych, jak się usprawiedliwiali. Dla starszej z sióstr brzmiało to, jak wspaniały sposób na spędzenie upalnego dnia, ponieważ miała okazję się poopalać jak i jednocześnie wyeksponować dobrze zadbane ciało, łaknąc komplementów, na które szczerze zasługiwała.
-Nie marudź tylko zasuwaj z tą gąbką – cmoknęła zawiedziona nastawieniem czarnowłosej po czym oparła dłoń na biodrze, by wyrazić jej niezadowolenie również postawą. Miała na sobie czerwone bikini, które dobrze prezentowało się z jej płomiennymi włosami oraz paznokcie pomalowane na ten sam odcień – Mogłabyś odsłonić trochę więcej ciała – dodała lustrując wzrokiem Mery, która wybrała krótkie spodenki z podwyższonym stanem i czarny, mocno zabudowany stanik kąpielowy.
            -Ty za to mogłabyś go trochę zakryć – dogryzła jej, nie mając jednak na myśli nic złego. Już dawno przyzwyczaiła się do tego, jak Alice zachowuje się w miejscach publicznych i wiedziała, że nie może z tym nic zrobić – Dajesz tym obrzydliwie bogatym zboczeńcom pretekst do zaczepiania cię.
-Przynajmniej dostanę od nich trochę dodatkowej forsy– zaśmiała nieco pusto. Mery dobrze wiedziała, że to tylko maska dla innych ludzi, że pod nieustannie imprezującą, często sięgającej po alkohol dziewczynie kryje się inna, nieśmiała i kochająca, a wszystko inne to tylko chwiejna niczym domek z kard fasada ochronna, która powinna obronić ją przed zostaniem zranioną. Kiedyś taka nie była, jednakże okoliczności zmusiły ją do przystosowania się do społeczeństwa właśnie w ten sposób.
            Wywróciła oczami w odpowiedzi, twierdząc, że będzie to wystarczająco wymowne i odwróciła się na pięcie tylko po to, żeby zauważyć wjeżdżający na parking błękitny samochód z odsłoniętym dachem, było to Chevy Camaro z 1969 roku. Za swoimi plecami usłyszała jęk Alice, który jak przypuszczała był spowodowany pięknem pojazdu, która miała obsesję na punkcie starych modeli samochodów. Spojrzała na nią przez ramię nieco zaciekawiona jej zachowaniem i spostrzegła że jej zazwyczaj opalona skóra bardzo zbladła, dziewczyna wydawała się niemal chora.
-Alice wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona nietypowym zachowaniem siostry, ta jednak tylko machnęła ręką mamrocząc tylko usprawiedliwienie, że to pewnie tylko upał, których mimo wszystko nie znosi zbyt dobrze. Nie byłą to jednak wystarczająco dobra wymówka, żeby Mery ją kupiła, rudowłosa musiałaby się nieco bardziej postarać żeby ją zmylić.
            Właściciel pojazdu zatrzymał się tuż obok sióstr Whitemore, po czym uchylił okno. Mery miała ochotę zakląć na cały głos, chociaż nie cierpiała, kiedy ktoś używał wulgaryzmów bez wyraźnego powodu. Czy to możliwe, żeby natknęła się na starszego z braci Salvatore już trzeci raz w ciągu czterdziestu ośmiu godzin? Może to przeznaczenie, zaśmiała się głośno w myślach.
Na jego nosie spoczywały czarne okulary przeciwsłoneczne, zauważyła również, że zmienił koszulkę, którą wcześniej poplamiła kawą. Włosy, które wyraźnie potrzebowały już podcięcia zostały ułożone przed podmuchy wiatru podczas jazdy. Wysiadł z auta jakby wystudiowanym, leniwym ruchem, który przyprawił jej rówieśniczki stojące niedaleko o stan bliski omdlenia. Pochylił głowę w ich stronę co spowodowało zsunięcie się okularów na czubek nosa, co Mery uznała za celowe, po czym posłał w ich stronę zniewalający uśmiech i pomachał lekko ręką. Dziewczyna usunęła się w bok robiąc mu miejsce i wyciągnęła rękę w oczekiwaniu na zapłatę za jej usługi. Dopiero po chwili zauważyła, że z Camaro wysiadł również jego młodszy brat, Stefan.
-Witaj Mery – uśmiechnął się lekko przy czym w jego policzkach ukazały się urocze dołeczki, a oczy zabłysnęły oraz kiwnął ręką w jej stronę, co odwzajemniła. Nie mogła się oprzeć jego tajemniczej i jednocześnie całkowicie uroczej postawie. Wyglądał niemal jak zagubiony labrador, którego zawsze chciała mieć.
-To będzie dziesięć dolarów – przeniosła wzrok na starszego z braci, mówiąc sucho i bez emocji by uniknąć powtórki z rozrywki z dzisiejszego ranka. On tylko się pochylił się ze śmiechem na ustach, zniżając się do jej poziomu i bez odrywania od niej wzroku położył zwitek banknotów na jej wyciągniętej dłoni.
-Ostatnio byłaś trochę bardziej wylewna – dodał na odchodne po czym udał się ze swoim bratem w stronę klimatyzowanego budynku szkoły. Obserwowała jak oddalają się coraz bardziej czując jak jej żołądek się skręca, a gulka w gardle rośnie.
            Nim zorientowała się co się dzieje do jej ramienia dopadła Alice, obracając ją gwałtownie ku sobie. Jej oczy zawierały w sobie tą iskrę wściekłości, której tak bardzo bała się Mery, dłoń zaciskała mocno na jej przed ramieniu powodując u niej gęsią skórkę.
-Dlaczego z nim rozmawiasz? – zapytała podniesionym głosem, w którym czaiła się tłumiona wściekłość – Nawet nie próbuj na to odpowiadać! Nie chcę żebyś się do niego zbliżała, nigdy, rozumiesz? To nie jest typ chłopaka dla ciebie, wpędzi cię tylko w kłopoty – uniosła rękę, kiedy czarnowłosa próbowała coś powiedzieć – Nie zbliżaj się do niego nawet o krok, albo przysięgam na wszystko, że dołożę wszelkich starań, żeby rodzice nałożyli na ciebie wieczny areszt domowy.
            -Przestań! – odparowała Mery, wyrywając dłoń z jej żelaznego uścisku by ją rozmasować, pozostały czerwone pręgi oraz zadrapania w kształcie sierpów księżycy po palcach i paznokciach jej siostry – Ostatnio zachowujesz się jak skończona idiotka! Czy to dlatego, że dowiedziałaś się, że jesteś adoptowana? Bo jeśli tak to zawsze możesz… - nie dane jej było wypowiedzenie do końca tego zdania, zamiast tego na swojej twarzy poczuła siarczysty policzek, który wymierzyła jej siostra. Rudowłosa szybko oddychając gwałtownie się od niej odsunęła, orientując co właśnie zrobiła i ruszyła szybkim krokiem, który przerodził się w bieg w stronę szkoły - Ze mną porozmawiać  - dokończyła zdanie, wiedząc, że jego adresat i tak jej nie usłyszy.

            Alice przemierzała szkolny korytarz niczym huragan, szukając jakiegokolwiek pomieszczenia, które nie byłoby zamknięte. Czuła potrzebę schowania się przed całym światem, ale najbardziej chciała uciec od samej siebie. Wszystkiego było już za wiele, za dużo emocji tłumionych w sobie nałożyło się na siebie. Wiedziała, że jeżeli wkrótce nie wyrzuci tego z siebie to wybuchnie, a jedyne, co po sobie pozostawi to chaos i spustoszenie. Była niczym uśpiony wulkan, który w każdym momencie mógł się uaktywnić. Mimo wszystko, im bardziej oddalała się od parkingu, tym większe wyrzuty sumienia czuła, postanowiła jednak zepchnąć to w zakamarki jej umysłu, jak prawie każdy niedogodny fragment jej życia.
            Szarpnęła za kolejną klamkę, która ustąpiła pod jej naporem. Z ulgą weszła do środka. Była to sala od matematyki, która, o ironio, była znienawidzonym przez nią przedmiotem. Miała ochotę głośno się roześmiać, jednak nie to się teraz dla niej liczyło. Zatrzasnęła za sobą drzwi z hukiem, przekonana, że w całym budynku nie ma nikogo więcej niż ona sama, więc nikt i tak jej nie usłyszy.  
            Opadał na krzesło z głośnym sapnięciem. Jej oddech był urywany i drżący, dłonie zaciskała na ławce tak mocno, że całe kostki jej zbielały. Musiała się trzymać tego co mogła, prawda? Skupiając się na tym by pobierać głębokie wdechy nie zauważyła nawet, kiedy drzwi się uchyliły dopóki za nią  nie pojawił się podłużny cień. Zdenerwowana, że ktoś ją znalazł w takim stanie, w jakim była przetarła pośpiesznie twarz, ale nie uniosła nawet głowy, będąc prawie pewną, że to tylko jej młodsza siostra jak zwykle za nią pobiegła.
-Wynoś się Mery, nie chcę z tobą teraz rozmawiać – warknęła przez zaciśnięte zęby, co w początkowym miało zabrzmieć groźnie, ale przypominało bardziej skowyczenie zranionego szczeniaka.
            -Wszystko w porządku? – zamiast cichego głosu czarnowłosej do jej uszu dotarł męski, pewny siebie, jednakże przeszyty nutą niepokoju głos. Mimo własnej woli uniosła powoli głowę i zauważyła pięknego chłopaka, którego już wcześniej, nieraz zauważyła w Grill’u. Właściciel pięknych zielonych tęczówek i ciepłego uśmiechu. Teraz jednak jego zazwyczaj przyjaźnie usposobiony wyraz twarzy zastąpiła maska zmartwienia – Co się stało, Alice?

            Zna moje imię – zdążyła tylko pomyśleć zanim kompletnie i nieodwołalnie utonęła w jego oczach.

Brak komentarzy: