Rozdział piąty
Stefan nie
wiedział już sam, kim jest. Kiedy stał się tak bezdusznym potworem? Gdzie
podziewał się kochający, uroczy Stefan Salvatore, pijący zwierzęcą krew?
Myślał, że panuje nad swoją ciemną stroną całkowicie, że da radę utrzymać się w
ryzach, jednak coś w nim pękło. Jego słaby punktem był Damon, jego starszy
brat.
Zawsze był
zmuszany do życia w cieniu swojego starszego, mrocznego, przystojnego brata.
Mimo, że wiedział, że to jego ojciec kocha bardziej, zawsze był zazdrosny o
Damona. Pragnęła go każda kobieta. Musiał posiadać wszystkie na własność, jak
swoje trofea na półkach. Zaczęło się od Katherine, a skończyło na Alice. Nie
pozwoli na to nigdy więcej.
Siedział
sam w pokoju na poddaszu, wbijając paznokcie w swoją bladą twarz. Zaciskał
mocno zęby, a pod powiekami raziły go gorące łzy. Nie miał już siły, na nic. Uniósł
swoje oblicze, słysząc ciche stukanie gałęzi o parapet.
Przekrzywił
lekko głowę z zaciekawieniem i zbliżył się do okna, uchylając je. Zimne
powietrze uderzyło w niego z niesamowitą siłą, a krople deszczu zrosiło twarz i
włosy. Potrząsnął głową, by trochę się osuszyć i zmrużył oczy.
-Witaj,
Stefanie. –pośpiesznie się odwrócił słysząc śpiewny, ale męski głos za swoimi
plecami. –Nie mieliśmy jeszcze okazji się spotkać, prawda? –uśmiechał się
czarująco, a jego oczy błyskały wesołymi iskierkami. –Jestem Lucyfer, miło mi
cię poznać. -wyszczerzył się nienaturalnie szeroko i potrząsnął swoimi skrzydłami,
które opływały wodą. –Mam nadzieję, że będzie nam się zabawnie współpracowało.
-Wielkie tsunami pochłonęło ponad połowę
Japonii, ludzie lądują na ulicach, straty szacuje się na ponad…
-Wybuch
wulkanu na Hawajach wywołał trzęsienie ziemi, gorąca lawa zalała wioski. Liczba
ofiar się poszerza, obecnie jest to ponad…
-Błagam, wyłącz ten telewizor! –wrzasnęła
Mery przyciskając pięści do twarzy, a Damon wywrócił oczami i spełnił jej
polecenie. –Nie mogę tego słuchać. –Damon chwycił jej dłonie i odsłonił twarz,
gładząc je kciukiem. Dziewczyna uspokoiła oddech, a wampir tylko wpatrywał się
w nią z nieodgadnionym spojrzeniem.
-Powiedziałbym
ci, że będzie dobrze, ale wątpię, że to się stanie. –usiadł na kanapie obok
Mery, przygarniając ją do siebie. –Musimy jakoś to przetrwać, damy radę.
Wierzysz w to?
Chciał
podnieść ją jakoś na duchu. Nie zamierzał też martwić jej swoim stanem. Nagły
atak brata nie tyle go zaskoczył, jak i zasmucił, nie sądził, że zasługuje na
śmierć aż do tej pory. Skoro prawie doszło do bratobójstwa, musiał być okropny
i bardzo zawinić.
Chciał
się zmienić, żeby jego brat znowu go pokochał, żeby byli szczęśliwi jak w 1846.
Da radę i mu się uda. Skoro świat się kończy, co go powstrzymuje?
-Nie
wierzę. –odpowiedziała zimno, a Damon pokiwał głową.
-Ja też nie. –odetchnął głęboko
i oboje podskoczyli, słysząc mocne łupnięcie w drzwi, których zawiasy się
zatrzęsły.
-Oh,
to było naprawdę –zastanowiła się chwile rudowłosa -Mocne. –przejechała językiem po ustach. –Potrzebowałam
jakiejś odskoczni. –przejechała po szczęce swojego kochanka.
-Do usług, kochanie. Zawsze i
wszędzie. –uśmiechnął się szelmowsko.
-Dziękuję,
Matt. –pocałowała blondyna w szyję i naciągnęła na siebie prześcieradło. –Mam nadzieję,
że to wkrótce powtórzymy.